Gli italiani Łukasza Barczyka jest przede wszystkim filmem odważnym, można nawet powiedzieć, że bezczelnym. Zwłaszcza na tle przesadnie ugrzecznionego polskiego kina, poprawnego jak polszczyzna Krzysztofa Zanussiego czy poglądy Tomasza Lisa. Barczyk z całkowitą dezynwolturą bierze na warsztat najbardziej konsekrowane motywy z historii kultury i tworzy z nich swoją własną wizję, tak jakby nie miał żadnych kompleksów, żadnego lęku wobec uświęconego „dziedzictwa kulturowego ludzkości”. Reżyser sięga po strukturę fabularną Hamleta: brat zakochany w żonie brata, mord, który odkrywa syn zabitego, związane z tym dylematy. Twórcy umieszczają tę historię w starannie odtworzonym (wnętrza, kostiumy) środowisku włoskiej burżuazji z lat 30. (cały film mówiony jest zresztą po włosku). Faszyzm przeżywa szczyt swojego rozkwitu, z radia ciągle sączą się przemówienia Mussoliniego. Cała ta sceneria budzi skojarzenia z filmowym uniwersum Viscontiego, zwłaszcza ze Zmierzchem bogów (choć ten film rozgrywał się akurat w Niemczech i mówi o upadku dynastii niemieckich przemysłowców na tle historii triumfu i klęski nazizmu). Szczególnie nachalnie do filmu Viscontiego odsyła motyw kazirodczej miłości syna do matki, w tej wersji Hamlet nie spotyka Ofelii, lecz tworzy parę z Gertrudą. Odtwarzający rolę Bruna Krzysztof Warlikowski przypomina nawet wizualnie Helmuta Bergera, odtwarzającego w Zmierzchu bogów rolę beniaminka niemieckiej dynastii uwikłanego w kazirodczy związek z matką (Ingrid Thulin).
Więcej: http://www.krytykapolityczna.pl/Recenzje/MajmurekKleskapiekniejszanizsukces/menuid-1.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz